W marcu 1972 roku wykonania nowego zegara na „odbudowywanym z niczego” Zamku Królewskim w Warszawie, podjął się Zespół Budowy Zegara przy Cechu Złotników, Zegarmistrzów, Optyków, Grawerów i Brązowników miasta stołecznego Warszawy. Zwieńczeniem prac Zespołu był działający od 19 lipca 1974 roku kompletnie nowy zegar, składający się z mechanicznego mechanizmu, tarcz ze wskazówkami, oraz dzwonów.
Przedstawiany w niniejszym opracowaniu zegarmistrz Mieczysław (Edmund) Soporek należał do grona budowniczych zegara i co oczywiste, jego nazwisko figuruje na tablicy upamiętniającej wszystkich członków Zespołu Budowy Zegara znajdującej się w pomieszczeniu wieży Zamku Królewskiego, gdzie swoje miejsce ma mechanizm zegara.
Mieczysław Soporek jest także uwieczniony na pamiątkowym zdjęciu, które zostało wykonane w cechowym Muzeum Rzemiosł Artystycznych i Precyzyjnych, w którym od pierwszych dni lipca 1974 roku, był prezentowany mechanizm zegara. Dnia 6 lipca mechanizm został uroczyście przetransportowany na Plac Zamkowy i tego samego dnia powędrował na Wieżę Zygmuntowską Zamku Królewskiego w Warszawie.
Niestety nie udało się nam znaleźć gotowego, czy przygotować wraz z kimś z rodziny życiorysu naszego kolegi Mieczysława Soporka. Nie mamy kontaktu do nikogo z potomków, czy powinowatych kolegi.
Poza zdjęciem przy mechanizmie, nie mamy też żadnej fotografii kolegi Soporka.
Zgodnie z powstańczymi biogramami i listą nekrologów Edmund Soporek urodził się 16.01.1926, a zmarł 16.07.2006 roku.
Jego osobę udaje się nam poniżej przedstawić na bazie wspomnień naszego kolegi, zegarmistrza i jego sąsiada – Dariusza Głowackiego
Sąsiedzkie, nie tylko zawodowe wspomnienie o Mieczysławie Soporku
Edmund Soporek (bo tylko pod imieniem Edmund go znaliśmy) był kolegą z tej samej ulicy Złotej prowadzącym także na niej warsztat zegarmistrzowski. My – rodzina Głowackich na Złota 62, a on Złota 83 – na rogu z ulicą Żelazną. Budynek w którym znajdował się zakład Edmunda Soporka, to przedwojenna kamienica Wolfa Krongolda, później znana także pod nazwą „Pekin”.
Prowadziliśmy zakłady dosłownie ze 100 metrów od siebie, ale nigdy nie byliśmy dla siebie niewygodną konkurencją.
Przyznam z ręką na sercu, że nie było w naszej wspólnej historii kilkudziesięciu lat zawodowego sąsiedztwa przypadku, by ktokolwiek przyszedł do nas twierdząc, że naprawiał zegarek naprzeciwko i narzekał na Edmunda – potocznie, przez przyjaciół nazywanego Mundkiem.
Edmund Soporek był bardzo dobrym fachowcem, nie obnosił się tym, wolał pracować sobie w cichości, mając swoich wiernych, odwiedzających go klientów. Nigdy nie narzekał, że nie ma pracy i nigdy też nam nie zarzucił, że lokując swój zakład później niż on na tę samą ulicę Złotą, może zabraliśmy mu jakiegoś klienta.
Już jako kilkuletni chłopiec, jako Jego sąsiad (mieszkaliśmy z rodzicami Złota 67, a on miał firmę Złota 83) wielokrotnie wpadałem do warsztatu Edmunda Soporka. Nawet tylko po to, żeby w lato się ochłodzić. Jego warsztat był wprawdzie mały, ale mocno zacieniony, usytuowany w starej kamienicy z tradycjami. Pamiętam, że po wejściu do zakładu pana Soporka wchodziło się jakby do innego świata. Właśnie bardziej ciemno jak w naszej firmie, chłodniej i był taki zapach. Zapach, który właściwie lubiłem, inny niż znałem u nas, taki zapach starości, pasty do podłogi, czy może wilgoci?
W tym warsztacie była specyficzna, tajemnicza atmosfera i ciekawy klimat.
Lubiłem tam przychodzić – po prostu wpadać choć na chwilę. Jak się biegało tu i tam po podwórkach mając te 7, czy 8 lat, to czasami trafiałem do niego. Pamiętam, że zawsze się ze mną witał i pytał co u rodziców. Teraz może to trudno zrozumieć, by dorosły poświęcał czas jakiemuś małemu, obcemu dzieciakowi. Przecież tyle roboty na każdego z nas, także na zegarmistrzowskim stole czeka.
Prawda?
Takim wyjątkowym człowiekiem był Edmund Soporek. Ja, jako mały chłopak nawet podkładając pod końcówki rymów z książki Kornala Makuszyńskiego „Przygody Koziołka Matołka” pisałem dziecinne wiersze o Panu Edmundzie. To ciekawe, ale on po prostu mnie intrygował.
Co jeszcze pamiętam?
…raczej pracował sam, bo przyznam, że nie pamiętam nikogo innego w jego lokalu. Wiem, że w tych, no może 12 metrach kwadratowych pomieszczenia, miał taką starą antresolę i wchodził na nią po skrzypiących drewnianych schodkach-drabince. Ja tam nigdy nie wchodziłem ale zawsze się dziwiłem, jak tam może być? Pewnie musiało być tam bardzo nisko, że wchodzić trzeba było pochylonym, a pracować tylko na siedząco.
Tyle, że takie były wtedy czasy. Miejsca zawsze za mało. Warsztaty bez WC, malutkie i skromne, ale radował się człowiek, jak udało się mu w PRL-u, „w komunie” mieć coś własnego. Być niezależnym.
Być z Urzędem Skarbowym na rozliczeniu na kartę podatkową.
Ach! Raz zapłacić i mieć spokój. Bez biurokracji, której teraz mamy po dziurki w nosie.
Prawda?
Tacy rzemieślnicy, jak Soporek, czy mój tata Głowacki cieszyli się, że są po prostu na swoim. Ciężko pracowali, ale pracowali tyle ile chcieli i tyle ile mogli. Sami o tym decydowali.
Warszawski Urząd Miasta nakazywał pracować w konkretnych godzinach. Podobnie było w całej Polsce. Zarządzenie – nakaz otwarcia warszawskich lokali – dla wszystkich tylko w godzinach: od 11:00 do 19:00.
Jednak jak pamiętam, tak pan Soporek i my, zawsze pracowaliśmy w godzinach: od 9:00 do 17:00.
Mój tato, a pewnie i tak samo Edmund Soporek (albo odwrotnie) za zgodą Urzędu Miasta mieliśmy pozwolenie, na specjalnie wybrane godziny świadczenia usług zegarmistrzowskich. Gdyby pracować, jak nakazywały przepisy, to życia człowiek by nie miał. Do godziny 19:00, potem dojazd do domu jak do hotelu i rano znowu. I tak od poniedziałku do soboty (bo jeszcze wtedy wolnych sobót nie było, oczywiście).
Mój tata Piotr Głowacki pisał co roku specjalne pismo do Urzędu Miasta, że ze względu na słaby wzrok, to on nie może pracować po zmierzchu. Zegarmistrz pracujący z lupą w oku musi pracować za widoku, kiedy oczy nie są zmęczone.
Tata po złożeniu takiego pisma otrzymywał „wyjątkową zgodę”. Trzeba było trochę takiej „wody polać” ;-), …ale i prawdy w tym było dużo i jest do dziś. Pracować się powinno wypoczętym i rześkim.
Nieprawdaż? 🙂
W PRL-u było też tak, że zakład zamykało się na czas urlopu, na równy miesiąc. Czy to cały lipiec, czy cały sierpień. Wywieszaliśmy wtedy na wystawie kartkę „Urlop wypoczynkowy”. Było to dobre, bo w ten sposób zegarmistrze regenerowali siły na cały rok.
Było to ekonomiczne uzasadnione i możliwe, bo składało się tylko w Urzędzie Miasta pismo, że urlop jest danego miesiąca i… było się zwolnionym z wszelkich opłat wynikających z prowadzenia działalności za ten miesiąc. Na czas urlopu działalność firmy „była zawieszona”.
Dobre czasy, …pamiętam miesięczne wypady i pobyt nad morzem, całą zespoloną rodziną. Oczywiście, żeby społeczeństwo nie narzekało, że wszyscy zegarmistrze z okolicy pozamykani, braliśmy urlopy w różnych miesiącach. Z Edmundem Soporkiem zawsze wspólnie uzgadnialiśmy, kto w jakim miesiącu weźmie urlop.
Sąsiad, bo tak też na pana Soporka mówiliśmy, zawsze był układny i życzliwy, przyjazny i koleżeński. Gdy potrzebowaliśmy jakąś część do zegarka chętnie ją nam udostępniał bez pieniędzy. „Drobiazg. Pomoc sąsiedzka” się mu mówiło. A innym razem my tak mówiliśmy, gdy on był w potrzebie. 🙂
Edmund Soporek był jednak osobą raczej zamkniętą. Nie wiem, by w naszym towarzystwie mówił dużo, by mówił o sobie, czy o swojej rodzinie. Z drugiej strony był zawsze spokojny – taki stonowany. Takiego go pamiętam.
Dosyć często przychodził specjalnie do naszej firmy, bowiem, podobnie jak inni, nie tylko warszawscy zegarmistrze miał swoich klientów, którym proponował renowację zegarków.
Do nas, do wykonujących takie renowacje kopert i cyferblatów przynosił zdemontowane z zegarków tarcze, czy obudowy – koperty, by mu je zrobić na tak zwane „fabryczne cacy”. 😉
I tu znowu przytoczę ważne spostrzeżenie. Nie pamiętam, byśmy kiedykolwiek mieli w sprawie zlecanych nam renowacji, jakikolwiek zatarg, by w rozmowie używać podniesionego tonu głosu, pomimo, że było możliwe, że jakaś praca się opóźnia, czy też oczekiwania zlecającego były inne niż efekt naszej pracy.
Nigdy tez nasz Sąsiad nie sugerował, nie nakłaniał, by jego zlecenia wykonać w pierwszej kolejności, czy ze specjalnymi rabatami. Dziś takie osoby się określamy jako: „dusza człowiek”.
Taki osąd mogę też potwierdzić z własnego doświadczenia, bo w czasie PRL-u, w latach 70. XX wieku jako nastolatek, w jakimś sensie pracowałem u naszego sąsiada. Oczywiście nie w jego warsztacie, ale odbierałem przyjmowane przez niego zegary i budziki i naprawiałem je w domu. Przychodziłem do pana Soporka do firmy pytając: „Panie Edmundzie, czy są jakieś budziki i prace dla mnie?”. Brałem co było do zrobienia i wieczorem, czy przez nockę naprawiałem wszystko w swoim pokoju, w domu na Złotej.
Nasz tata nas tak właśnie wychowywał. Mówił: „chcesz mieć swoje pieniądze, to je sobie zarób”, czy „poszukaj sobie pracy”. W ten sposób rozpocząłem współpracę z naszym sąsiadem – mistrzem Edmundem Soporkiem, który z dobrego serca dawał mi zarobić. Pewnie sam też miał na tyle czasu by te prace wykonywać, ale on mnie – Darkowi dawał zarobić. Nawet jeśli nie miał czasu, bo pracy mógł mieć dużo, to i tak nie musiał tego robić dla mnie.
Tak współpracowaliśmy na pewno przez kilka lat. Nieraz był tylko jeden budzik, nieraz nic, a w inny dzień nawet pięć czy sześć.
To właśnie dzięki tej współpracy, w październiku 1978 roku (dokładnie 16 października), kiedy miałem zrobić na rano jakieś zlecenia, w środku nocy, w dzienniku, w radio usłyszałem, ze Papieżem został Polak – Karol Wojtyła.
Obudziłem wtedy całą rodzinę przekazując wszystkim takiego newsa.
Dzięki komu?
Dzięki Edmundowi Soporkowi, bo dał mi tyle pracy, że miałem „nocną zmianę” 🙂
Przyznam znowu, że na tyle lat współpracy nigdy mi nic nie oberwał z wypłaty i też ani razu nie zwrócił mi uwagi, że coś mu się w moich pracach nie podoba.
Zapewne musiały zdarzać się błędy, bo przecież w zawodzie zegarmistrza nie jest tak słodko. Każdy z zegarmistrzów na pewno się z tym zgodzi, prawda?
Pewnie były jakieś usterki i poprawki, ale on w spokojny, nauczycielski sposób prosił, by zajrzeć jeszcze raz, bo pewno jakiś drobiazg nie pozwala na nienaganne funkcjonowanie zegarka, czy budzika i trzeba go dostrzec i usunąć.
Do dziś też pamiętam i opowiadam zegarmistrzom – swoim kolegom, a także klientom zdarzenie z życia zawodowego Edmunda Soporka. Ono uczy, jak to trzeba być czujnym w obsłudze klientów. Zdarzyło się, że do firmy Edmunda Soporka weszła bogato ubrana, w futrze, majętna klientka i poprosiła o drobną usługę – powiedzmy skrócenie bransolety w jej zegarku Rolex. Edmund Soporek wziął zegarek na warsztat i przekazał, że za około 10 minut usługa będzie wykonana. Klientka na to powiedziała: „to ja sobie zapalę przed firmą” i wyszła.
Za 9 minut wchodzi pani w futerku i mówi: „jak tam mój zegarek?, czy już gotowy?”
Oczywiście. Tak. Proszę – odpowiada mistrz Soporek. Na dzisiejsze pieniądze bierze pewnie 20 złotych za usługę i dziękuje.
Za kolejne 3 minuty wchodzi pani w takim samym futrze i mówi: „udało się skrócić bransoletę? ” Pan Soporek zdezorientowany i mocno poddenerwowany stwierdza:
Jak to? Przecież pani w futrze już odebrała ten zegarek jakieś 3 minuty temu!!!
Jaka pani?
Co pan?
To mojego Rolexa pan oddał jakiejś innej kobiecie?
Skandal!!!
Pan za to mi słono zapłaci”
Przeżył to zdarzenie bardzo mocno ten skromny, uczynny zegarmistrz.
Nie wiem na pewno, jak to się skończyło, ale chyba „rozeszło się po kościach”.
Edmund Soporek nie poszedł na jakiś proponowany układ – nawet zapłaty w ratach, tylko popytał kolegów w tym mojego tatę, a potem sprawa ucichła. Ponoć Milicja znała już tę szajkę, która na różne tego rodzaju sposoby naciągała wielu rzemieślników. Metoda zamiany osób w jednym futrze i granie bogatych klientów była im już znana.
To były takie niebezpieczne przeżycie, że po nim Edmund Soporek, poprzez Cech ostrzegał wszystkich kolegów, by uważali na próby takich „zagrań”.
Za czasów aktywności pana Soporka i innych znakomitych zegarmistrzów nie było tak szerokiego dostępu do informacji jak jest dzisiaj, ale rzemieślnicy wspierali się i radzili sobie wspaniale.
Za to im chwała!
W tamtych czasach, pewnie mieli też więcej czasu na prace społeczne, w których wyróżniał się bardzo nasz sąsiad – Edmund Soporek. To on był w zespole budowy zegara na Zamku Królewskim i był z tego faktu wtedy bardzo dumny i zadowolony.
Może czasami musiał zamknąć swój warsztat wcześniej, może musiał przepraszać swoich klientów by udać się na Stare Miasto do pracowni zespołu na ulicy Bugaj.
Tyle, że dzięki temu ja dziś spoglądając na zegar na Zamku Królewskim widzę w nim kunszt, mistrzostwo i skromność mojego sąsiada – mistrza Edmunda Soporka.
P.S.
W opisach przy pracach nad zegarem widnieje imię i nazwisko Mieczysław Soporek. Nie wiem dlaczego nie Edmund, a Mieczysław. Edmund Soporek – tak miał na pewno wypisane na zegarze wiszącym na kamienicy przy jego punkcie zegarmistrzowskim, czy też na wystawie.
Być może nosił dwa imiona.
Tego nie wiem. Dla mnie i dla naszej rodziny – w naszej pamięci będzie on zawsze określany jako: Sąsiad, Edmund Soporek – zacny zegarmistrz!
Dariusz Głowacki
Zegarmistrz ze Złotej 62
RENOWACJE CYFERBLATÓW, WSKAZÓWEK i KOPERT
Rzeczywiście, tylko dla hasła Edmund Soporek znajdziemy jakiekolwiek informacje, w tym te dotyczące „Pekinu” i Powstania Warszawskiego.
Są to przykładowo:
https://www.polityka.pl/archiwumpolityki/1844968,1,zapowiadany-koniec-swiata.read
https://tygodnik.tvp.pl/50133219/2-pazdziernika-1944-roku-zakonczylo-sie-powstanie-warszawskie
https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/edmund-soporek,41615.html
Zgodnie z powstańczymi biogramami i listą nekrologów Edmund Soporek urodził się 16.01.1926, a zmarł 16.07.2006 roku.
http://www.nekrologi-baza.pl/zlista/368
W trakcie przygotowywania materiału – życiorysu Mieczysława (Edmunda) Soporka podnieśliśmy brak zdjęć naszego kolegi. Niestety nie sprawdziliśmy wszystkich zdjęć opublikowanych i podpisanych osobami w książce Profesora Zdzisława Mrugalskiego „Zegar Zamku Królewskiego w Warszawie”.
Dziś nadrabiamy ten brak, poniżej publikując znalezione tam zdjęcie!
Wskazanie kolegi Soporka i informacja o jego obecności z kamerą, w trakcie instalacji mechanizmu zegara na wieży Zamku Królewskiego pozwoliły na wskazanie ostatniej z nieznanych osób, o które pytaliśmy na profilu społecznościowym Facebook.
Wskazanie Mieczysława (Edmunda) Soporka pozwoliło też na sporządzenie całej galerii obrazów, na których znalazł się nasz ten kolega.